Forum Stowarzyszenia
administrator
Z różnych względów, braliśmy w tym roku udział jedynie w pierwszym dniu Dymarek. Żałuję, że mogłem być w Nowej Słupi tylko ten jeden dzień, choć...
Jubileuszowe Dymarki jakoś się chyba nie całkiem organizatorom udały. Tym jest owo zdarzenie dziwniejszym, że – przynajmniej dwie - poprzednie edycje, były wydarzeniami sporego formatu.
Dziwnie zaczęło mi się robić już podczas lektury zapowiedzi. W tym roku nie zdecydował się wystąpić w Słupi żaden z zespołów grających muzykę celtycką – zabrakło wpisanych już mocno w krajobraz imprezy Forann i Beltaine, nie pojawił się też nikt, kto mógłby choć usiłować ich zastąpić.
Kolejnym zaskoczeniem była likwidacja małej sceny na tzw. Piecowisku, gdzie zawsze można było w kameralnych warunkach spokojnie słuchać wyżej wymienionych, czy Kwartetu Jorgi. Ten ostatni (przybyły z przyzwyczajenia, z szacunku dla wiernych odbiorców, czy też przez pomyłkę), organizatorzy ustawili na trawie pod ogrodzeniem, pomiędzy stoiskiem z dziegciem a szałasem promującym żarna, czy coś takiego. Koncert zorganizowano (przezornie nie informując zresztą o tym) około godziny dwunastej, dzięki czemu ów Tajny Występ Pod Płotem podziwiał tłum w liczbie jakichś 20-30 osób. My – pojawiwszy się w tym roku wyjątkowo wcześnie – otrzymaliśmy szansę wysłuchania końcówki. Później na Piecowisku nie działo się już chyba praktycznie nic – oprócz corocznego wytopu żelaza - nie było nawet tradycyjnie odwiedzających to miejsce grup rekonstrukcyjnych (Rzymian i barbarzyńców), które z roku na rok ciekawiej i z większym rozmachem przedstawiały wzajemne okładanie się niebezpiecznymi przedmiotami. Niewiarygodnej kiełbasy z Wąchocka także w tym roku nie zauważyłem.
Rozczarowani już na wstępie, udaliśmy się spędzić resztę dnia w okolice kramików z piwem i szaszłykami, zlokalizowanych opodal Sceny Pod Lasem (ta jeszcze w roku bieżącym się ostała). Tam – jak zazwyczaj – koncertowały najpierw zespoły ludowe (nie moja to muzyka, ale fajne, bo autentyczne), później jakieś potworne discopolo, andrusowsko-cygańska zbieranina podstarzałych pań i panów ze Starachowic (owszem, należy się porządne ) a później „kabaret” Pigwa Show. Pigwa kto jest, wyjaśniać nie potrzeba. Fajnie, że się gość w finale rozebrał, jednak do nadzwyczaj śmiesznych (tzn. po prostu: do śmiesznych) jakoś tego występu zaliczyć nie potrafię. Widziałem w życiu niewiele kabaretów, ale tamte były zabawne.
Końcówka dnia – na szczęście – całkiem inna. Kompletnie nieznany mi (i nic dziwnego, bo takiej muzyki nie słucham) zespół Clezmers, dał pokaz znakomitego, profesjonalnie wykonanego show. Przy okazji własnych rockandrollowo-bluesowych kawałków, zagrali też nieco standardów. Tak wykonanego Highway to Hell nie słyszałem – i może już nie usłyszę (co być może jest także zasługą doskonałego nagłośnienia). W ostatnim tego dnia koncercie, Trebunie Tutki pokazali to, co zawsze – że wciąż są nadzwyczajni, choć – jak dla mnie – może chwilami zbyt mocno odchodzą od korzeni w stronę dziwacznego jakiegoś jazzu. Władysław grający bluesa na gęślikach... to naprawdę warto było zobaczyć.
Reasumując...
No, nie wiem. Na pewno nie żałuję, choć w porównaniu z latami ubiegłymi... Słowo „kicha” pojawiało się w naszych wypowiedziach często – i były po temu ważne powody. Były.
Jeszcze parę obrazków:
Jorgi (pod płotem)
Pigwa:
- ubrany
- rozebrany
Clezmers
Trebunie Tutki
Offline
Zastanawiam się, czy taka 'ewolucja' (yyy...) imprezy nie jest przypadkiem związana z faktem, że w tym roku do grona organizatorów dołączyło Radio Kielce...
...porażka. A z TT kazano mi się wcześniej ulotnić .
Offline