Forum Stowarzyszenia
administrator
Zmiękczanie - jak dla mnie, raczej warszawskie (choć zapewne przywleczone na Pragę ze wschodu ). Wiech to, w każdym razie, stosował.
Co do kopytek/śląskich, pomyślałem sobie jeszcze o tradycyjnej kuchni reprezentowanej przez teściową (północno-wschodnie Mazowsze). Kopytka tam chyba występują, śląskich nie zauważyłem.
Offline
Kopytek zwolennikiem nie jestem, to się nie wypowiem, ale nóżki w galarecie i takie flaki, jakie w knajpie w nieistniejącej kamienicy na rogu Pułkowej i Dzierżoniowskiej jadłem, w identycznym klimacie, jaki w Cafe pod Minogą można zobaczyć, to nigdzie nie spotkałem
Mały byłem, więc piwa z beczki nie piłem, ale pamiętam, jak ojciec, musowo, do flaków kieliszek wódki i kufel piwa zamawiał i kieliszek do kufla wrzucał przed wypiciem.
Nie wiem, czy to standardowy zwyczaj, czy lokalny, bo ja piwa nie pijam, ale chyba nigdzie się z tym nie spotkałem indziej.
Sok do piwa lali, to widziałem, ale ten kieliszek ... ?
A i, wydaje mi się, że też nie spotkałem się poza Mazowszem z ochajtaniem.
W każdym razie przez 'ch", bo spotkałem się już kilka razy z niezrozumieniem, ponieważ na południu słowo hajtać, przez samo "h", oznacza ... bujać się
Offline
administrator
Piwo z bombą... Osobiście nie stosuję (albo jedno, albo drugie, albo po kolei) - czy to wynalazek miejscowy, nie mam pojęcia.
Offline
Użytkownik
chrisfox napisał:
Przyznam, że mnie się ta akurat, galicyjska, świadomość całkiem podoba. Czy w Krakowie, czy w Przeworsku (a to w końcu parę kilometrów jest), moi znajomi zawsze mówili: u nas w Galicji. Ładne. Zresztą, zawsze mi się podobało, gdy gdzieś napotykałem na takie lokalne świadomości, że ktoś tam jest u siebie i z tego tytułu jest nieco inny, niż sąsiad (i nie o ksenofobii tu mowa, tylko o własnej tożsamości).
Wątek zrobił się mocno kluskowo - kopytkowy ale ja nieco wrócę do Galicji. Lokalne świadomości są owszem, słodkie ale... pod warunkiem, że swojskie czyli nasze. Określenie Galicja tak mocno się zakorzeniło już w świadomości i języku, że nie chce mi się nawet z tym walczyć. Tyle tylko, że idąc tym tropem należałoby mówić: "u nas w Wielkim Księstwie Poznańskim" (Wielkopolsce), "u nas w Królestwie Kongresowym" (Mazowszu), "u nas w Guberni Grodzieńskiej" (Podlasiu) i tak dalej i tak dalej... Nie będę już nawet brnął w określenia typu "Generalgouvernement" czy "Sud Ostprussen". Zdecydowanie wolę polskie, historyczne określenia dla polskich dzielnic. Dlatego dla mnie Kraków zawsze leżał w Małopolsce a nie Galicji.
Słodkie czasy Franciszka Józefa, fin de siècle, bajkowa Galicja... Tylko, że nikt za bardzo nie chce pamiętać skąd ta nazwa się wzięła. Królestwo Galicji i Lodomerii to zniemczona nazwa Księstwa Halickiego i Księstwa Włodzimierskiego. Tego tytułu królewskiego zaczęła prowokacyjnie używać od 1741 roku cesarzowa Maria Teresa. Stał się też oficjalnie pretekstem do zajęcia w 1772 roku południowej Małopolski, Rusi Czerwonej i części Podola . Pretensje do tych ziem uzasadniono nawet naukowo publikując "Wywód poprzedzający prawa Korony Węgierskiej do Rusi Czerwonej i Podola, tak jako Korony Czeskiej do Księstwa Oświęcimskiego i Zatorskiego". W 1795 roku wywód ów był już nieco za mało wystarczający ale kto by się tam tym przejmował. Północną część Małopolski, fragment Mazowsza i Podlasia nazwano po prostu Nową Galicją. Taka to jest historia tej nazwy, dla mnie nieco obca.
chrisfox napisał:
Starachowice i Wąchock - to nie jest dobry przykład na ładną świadomość własnej odrębności. Niechęć bezinteresowna, do kogoś, kto mieszka 10 metrów za miedzą.
He he he... takie animozje to na każdym kroku można spotkać. Uwielbiam je tropić. Górny bieg Liwca był kilkaset lat granicą między Małopolską a Podlasiem, inaczej mówiąc między Koroną a Litwą. Świadomość ta trwała bardzo długo mimo włączenia Podlasia do Korony w 1569 roku. Ważną kwestią była odmienność etniczna. Zachodni brzeg Liwca opanował element mazurski (lacki), wschodni - rusiński. Ślady są odczuwalne do dziś... Mazurzy zawsze mówili, że ci z drugiej strony używają języka "chachłackiego". Popularność tego określenia jest zaskakująca) Nieco dalej na wschód, w okolicach Włodawy istnieje podobna sytuacja. Wiele lat temu, niedaleko Brześcia usłyszałem takie słowa: "Aaaa tam dalej, pod Żabinką to chachły mieszkają, znaczy się po polsku nie mówią tylko po chachłacku" Animozje to nasza specjalność))))
Jak wielokrotnie podkreślałem, słoik jestem i wśród słoików się obracam wyłącznie. Uwielbiam przy pierwszym spotkaniu powiedzieć: "Pan to jest z okolic Siedlec", "Pani pochodzi spod Lublina" )))))) w 75% trafiam )))))
emka 1471 napisał:
Bardzo często spotykałam się z tym, że zmiękczali wiele słów, choćby np "gieografia". ( o zgrozo, jaki to był dla mnie obciach jak byłam w szkole podstawowej i mama szła na zebranie do pani od gieografii )
To warsiawskie, praskie czy podlaskie?
Tutaj zgodzę się z chrisfoxem. Zmiękczanie jest rusko - podlasko - prasko - warszawskie. W takiej kolejności, moim zdaniem.
chrisfox napisał:
Piwo z bombą
Skąd ten wynalazek pochodzi to nie wiem, spotkałem się z nim w różnych prowincjach Muszę przyznać, że wynalazek bardzo ciekawy. Proste wlanie kieliszka wódki do kufla piwa powoduje równomierne zmieszanie się płynów a nie o to chodzi. Wódka wylewa się z kieliszka coraz bardziej w miarę wypijania piwa i znaczniejszego przechylania kufla. Najpierw powoli... jak żółw, ociężale)))) Piwa ubywa, przechylamy kufel, wódki przybywa... emocje rosną... Radzę spróbować, choć raz)))))
Offline
afmks napisał:
Zmiękczanie jest rusko - podlasko - prasko - warszawskie ...
- warsiaskie
Zmiękczanie i owszem, ale też, chyba przede wszystkim, zapożyczanie, od Niemców, Rosjan, Francuzów i ich spolszczanie, bardziej charakteryzuje język warszawski.
I tu jest chyba pewien problem, który nie pozwala ujednolicić tego języka, bo na warszawską mowę, z tego co pamiętam, składały się nie tylko różne nacje, znaczy mazowszanie, Rosjanie, Niemcy, Żydzi, ale też inaczej on brzmiał w różnych zakątkach Warszawy, gdzie robotnicy z Marymontu kiepsko dogadywali się z entylegencją z Żoliborza, a co, dla odmiany, różnili się wymową od mieszkańców Starówki czy Śródmieścia, którzy znów inaczej mówili niż powiślaki czy prażanie.
W dodatku dochodziła do tego gwara zawodowa, choćby jak wspomniani hydraulicy, stolarze, czy cieśle, ale też dorożkarze, straganiarze, no i nie zapominajmy o przestępcach, których grypsera, chyba, najdłużej zachowała się w Warszawie, na jej targowiskach i bazarach.
Prawda jest taka, że dziś "mówimy" Warszawą Wiecha, Grzesiuka i Stępowskiego, a przecież, zwłaszcza w przypadku tego ostatniego, wiadomo, że, pochodząc z ziemiaństwa, gwara warszawska nie była jego naturalnym językiem, a zaczął ją dopiero używać wtedy, kiedy, jako aktor, w dodatku skoligacony z mężem gestapowskiej konfidentki, nie miał wzięcia na ówczesnych scenach i dopiero taka rola, warszawskiego Antka, przyniosła mu sukces.
Offline
administrator
Jeśli chodzi o Galicję, nie chodziło mi o niepiękne pochodzenie tego pojęcia, tylko o przechowaną i całkiem do dziś powszechną na dość rozległym terenie świadomość jakiejś wspólnoty dziejów. Nie prowadziłem takich badań, ale to chyba pewien - w Polsce - fenomen (może poza Wielkopolską, ale to trochę insza inszość). Na takim Mazowszu, jakoś się z tym nie spotkałem, żeby mieszkaniec Grójca uważał, że coś łączy go jednocześnie z kimś z Mławy i Liwu Na ogół, w naszych warunkach, małe ojczyzny są nieco mniejsze, tak mi się zdaje.
A z tą warszawską gwarą, to raczej ściema. Jakieś tam pierwotne wspólne elementy pewnie były, ale to, czym się dziś niektórzy hiperwarszawiacy tak napawają, zostało raczej w większości stosunkowo niedawno temu przywleczone przez element napływowy. Druga połowa XIX wieku, później ogromny rozrost terytorialny miasta, które w 1916 wchłonęło znaczne tereny wiejskie na obrzeżach, do tego stuletnia obecność Rosjan... Osobiście, nie cierpię folklorystycznego używania na siłę choćby słowa "warsiawski" - już nie mówiąc o (jak to wszyscy na zewnątrz uważają "stolycy" ). Tu przecież nie o igrek chodzi, tylko o specyficzną (tę akurat lubię) tylnojęzykową wymowę głoski "l". Dwa miejscowe słowa, których używam z pewnością i bez przymusu, to winkiel i lebiega
Offline
Użytkownik
weldon napisał:
afmks napisał:
Zmiękczanie jest rusko - podlasko - prasko - warszawskie ...
- warsiaskie
Prawda jest taka, że dziś "mówimy" Warszawą Wiecha, Grzesiuka i Stępowskiego, a przecież, zwłaszcza w przypadku tego ostatniego, wiadomo, że, pochodząc z ziemiaństwa, gwara warszawska nie była jego naturalnym językiem, a zaczął ją dopiero używać wtedy, kiedy, jako aktor, w dodatku skoligacony z mężem gestapowskiej konfidentki, nie miał wzięcia na ówczesnych scenach i dopiero taka rola, warszawskiego Antka, przyniosła mu sukces.
Jednego nie rozumiem, co ma piernik do wiatraka? gwara do historii rodziny Stępowskich?. Pomijając wszystko to pomimo, że żona jego stryja Kazimierza Juynoszy Stępowskiego była konfidentką - to była to piękna miłość (przynajmniej z jego strony. w końcu zasłonił ją własnym ciałem). A konfidentką została ponieważ była morfinistką (co niczego nie usprawiedliwia ale wiele wyjaśnia).
Ostatnio edytowany przez Ptycho (8.01.2013 14:28:31)
Offline
Żona Jaremy nie była konfidentką
Jarema, przybierając imaż warszawskiego cwaniaka stał się, w pewnym sensie, warszawskim bardem, który miał niewątpliwie duży wpływ na to, jak również my postrzegamy dziś warszawski języki i moje pytanie brzmiało, czy Wiech, Grzesiuk, Stempowski, mówili tym językiem, autentycznie, czy też może go stworzyli?
Offline
Użytkownik
weldon napisał:
Żona Jaremy nie była konfidentką
Jarema, przybierając imaż warszawskiego cwaniaka stał się, w pewnym sensie, warszawskim bardem, który miał niewątpliwie duży wpływ na to, jak również my postrzegamy dziś warszawski języki i moje pytanie brzmiało, czy Wiech, Grzesiuk, Stempowski, mówili tym językiem, autentycznie, czy też może go stworzyli?
Moim zdaniem Grzesiuk na pewno mówił i śpiewał prawdziwą gwarą z Czerniakowa, a chodziło mi o to, że odebrałem ten fragment jako zarzut, że ponieważ w rodzinie była konfidentka to Stępowski nie mówił gwarą
Offline
Moderator
emka 1471 napisał:
Nawiązując do warszawskiej gwary. Babcia z Dziadkiem pochodzą z Podlasia. Mama wychowała się na Pradze. Bardzo często spotykałam się z tym, że zmiękczali wiele słów, choćby np "gieografia". ( o zgrozo, jaki to był dla mnie obciach jak byłam w szkole podstawowej i mama szła na zebranie do pani od gieografii )
To warsiawskie, praskie czy podlaskie?
Niesłusznie obciach. Zmiękczanie świadczyło o otarciu o inteligencję. Właśnie prostacy nie zmiękczali, co potem zaoowocowało mocno podkreślanymi "geesami"
Offline
Moderator
Zmiękczanie "g" to chyba wpływy wschodnie. Moja babcia i jej siostry, pochodzące z dalekiego Podola (gub. winnicka) mówiły zawsze gieografia, inteligiencja.
Co do stosowania pojęć Małopolska i Galicja, to nie są one jednoznaczne. Galicja to teren zaboru austriackiego, natomiast Małopolska to o wiele większy obszar, np. region świętokrzyski. Oczywiście u współczesnych ignorantów (zwł. dziennikarzy) Małopolska to teren wyłącznie województwa małopolskiego, a taka np. Iłża czy Szydłowiec leżą na Mazowszu!
Inne określenia zaborcze też były stosowane, np. moja mamę koleżanki w szkole w Poznaniu nazywały "Kongresówą", bo dziadkowie pochodzili z Mazowsza.
Offline
administrator
Dziś wszystkie (młode, nieraz dość atrakcyjne) "aktorki" w telewizorze wszystko pięknie zmiękczają. Nie sądzę, że wszystkie pochodzą ze wschodu. To tylko one zapewne uważają, że tak brzmi bardziej milutko.
Offline
Użytkownik
chrisfox napisał:
Jeśli chodzi o Galicję, nie chodziło mi o niepiękne pochodzenie tego pojęcia, tylko o przechowaną i całkiem do dziś powszechną na dość rozległym terenie świadomość jakiejś wspólnoty dziejów.
Dlatego napisałem, że nie chce mi się już z tym walczyć... Wszyscy używamy pojęcia "Galicja" zapominając o pochodzeniu terminu i o jego szerszym terytorialnie znaczeniu. Przecież to Lwów, nie Kraków, był stolicą Galicji. Ja ortodoksyjnie, wbrew nowomodom, będę używał pojęcia Małopolska, Podole, Ruś Czerwona...
michel napisał:
Co do stosowania pojęć Małopolska i Galicja, to nie są one jednoznaczne. Galicja to teren zaboru austriackiego, natomiast Małopolska to o wiele większy obszar, np. region świętokrzyski. Oczywiście u współczesnych ignorantów (zwł. dziennikarzy) Małopolska to teren wyłącznie województwa małopolskiego, a taka np. Iłża czy Szydłowiec leżą na Mazowszu!
Nie są jednoznaczne bo nie mogą być. To dwa różne systemy, dwa różne państwa, dwie różne tradycje. Żaden z zaborców nie chciał używać staropolskich nazw terytorialnych z wiadomych względów. W pewnym sensie można identyfikować Galicję z Prowincją Małopolską, austriacki twór mieścił się w całości w staropolskiej jednostce terytorialnej.
Iłża, Szydłowiec... Co mają powiedzieć mieszkańcy Łukowa, potomkowie mazowieckich osadników zajmujących tereny należące do Małopolski, skoro są święcie przekonani, że są Podlasiakami a los rzucił ich w województwo lubelskie?
Offline
Moderator
weldon napisał:
kieliszek do kufla wrzucał przed wypiciem.
Tak zwany .... U-Boot.
Offline
administrator
Przypomniałem sobie, przypomniałem
Okropne słowo, dawno temu używane przez wujka: pocopić (znaleźć, złapać, schwytać). Z pochodzeniem może być problem (zapewne od capnąć, ucapić), bo używający owego dziwacznego wyrazu pochodził ze Starachowic, później mieszkał w Wałbrzychu i Wrocławiu a w końcu osiedlił się w dolnym biegu Pilicy. Nigdy, od nikogo innego czegoś podobnego nie słyszałem.
Offline
Moderator
chrisfox napisał:
pocopić
To były refleksje przed każdym następnym kieliszkiem .... po co pić?
Offline
administrator
A jak sądzisz, co wyskakuje w wynikach wyszukiwania po wpisaniu tego słowa? Niestety, tylko to: po co pić? Nie rozumiem tak postawionego pytania. Teoretycy się do sieci dobrali.
Offline
Znalazłem takie przysłowie o Warszawie:
Warszawski trzewik, toruński piernik, wódka gdańska i panna krakowska, najlepsze są w Polsce
Z pannami i butami to się powtarza: Do Warszawy po buty, do Krakowa po żonę.
Znaczy przemysł cholewkarski musiał u nas kwitnąć?
No i jeszcze jedno: Wyszczekana, jak przekupka warszawska.
Jeżeli takie przysłowia były, to, jak mi się wydaje, w starciu z innymi przekupkami nasz region musiał wygrywać ... w wyszczekaniu ma się rozumieć
Offline
Moderator
Skoro już o gwarach mowa, to moja Babcia,rodowita Warszawianka, rocznik 1904, mówiła nie "po czym" ale "po czem", nie "tymi", ale "temi". Wtedy, kiedy byłem dzieciakiem, wydawało mi się, że jest to specyfika mojej Babci. Ale kiedy byłem nieco większy, wpadł mi do ręki egzemplarz prasy warszawskiej z 1924 roku, i zobaczyłem, że tak ,wtedy powszechnie pisano. Teraz się zastanawiam, czy to nie jest jakiś rusycyzm?Spadek po rosyjskim zaborcy?
Ostatnio edytowany przez Wierzbowa (11.01.2013 13:48:25)
Offline
Moderator
Taka była norma językowa do 1936 roku.
Offline